Wracając kiedyś ze sklepu byłem świadkiem bardzo ciekawej sytuacji. Atrakcyjna dziewczyna próbowała przejść przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Pomimo braku pasów i odpowiednich znaków natychmiast zatrzymał się samochód dając jej tym samym pierwszeństwo i przestrzeń do przejścia. Ta jednak była wyraźnie niepewna, czy może wejść na jezdnię i z wahaniem rozglądała się to w jedną to w drugą stronę. W chwili kiedy podjęła decyzję na tak i wykonała krok w przód, kierowcy najwyraźniej skończyła się cierpliwość i ruszył do przodu. Zaraz jednak zahamował dostrzegając na drodze już chyba nie tylko długie nogi kobiety, ale też jej brak zdecydowania. Dziewczyna widząc zamieszanie wycofała się na chodnik i burknęła coś niemiłego w stronę kierowcy. Tak oto bohaterka sytuacji w mimowolny i automatyczny wręcz sposób w sytuację pełną zabawy i powodu do śmiechu wprowadziła negatywne emocje.
Obserwując jej automatyczny napływ negatywnych emocji przypomniał mi się wykład niezwykłego tybetańskiego lamy, który próbował wytłumaczyć Europejczykom zgromadzonym na sali w Poznaniu na ul. Kutrzeby, że cierpimy nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że sytuacja jest pozbawiona cierpienia. Uśmiechał się dobrotliwie próbując nam wytłumaczyć to zjawisko i czyż nie miał racji? Jakiż bowiem automatyczny program kazał tej dziewczynie wpaść w złość zamiast w radość? Dlaczego automatycznie wybrała cierpienie? Tak trudno w podobnej sytuacji zacząć się śmiać z siebie, z kontekstu? Sytuacja nie była dla niej niebezpieczna, kierowca nawet nie zdążył ruszyć.
W tamtej sytuacji wyraźnie zabrakło przerwy między bodźcem z rzeczywistości a reakcją na ten bodziec. Czyli proaktywnej przestrzeni, w której dokonujemy wyboru, co chcemy odczuwać. O podobnym zjawisku, ale już w znacznie poważniejszej relacji opowiadał pewien znajomy psycholog, który z powodu reakcji na żonę postanowił pójść na terapię. Zauważył bowiem, że kiedy żona ma dobry humor, on też jest w dobrym nastroju. Jednak kiedy żona ogłaszała ciche dni, w jego życie wkradał się na ten czas stan rozdrażnienia i poczucie niepewności. W trakcie terapii znajomy uświadomił sobie, jak bardzo jest zależny od nastrojów innych ludzi, zwłaszcza tych najbliższych. Dzisiaj nauczył się cieszyć życiem nawet wtedy, kiedy żona reaguje fochem czy złością. Odkrył bowiem, że wcześniej był niewolnikiem reakcji innych ludzi. Ich oczekiwania, nastroje, wahania emocjonalne zawsze na niego mocno wpływały.
Zapewne wielu teraz stwierdzi, że to przecież normalne, że inni potrafią zepsuć nam humor. Przecież neurotyczny szef potrafi sprawić, że boimy się utraty pracy. Przecież sfrustrowany obowiązkami partner sprawia, że doznajemy poczucia odrzucenia. Nie zgadzam się. To nie jest normalne tylko powszechne. A w zasadzie wszechobecne. Ale jak pokazuje najnowsza psychologia wykorzystująca metody uważności i tak naprawdę każdy system religijny z szamanizmem włącznie to nie jest normalne. Okazuje się, że możemy w każdej chwili wybierać naszą reakcję, nie musi być automatyczna. Znajomy odkrył, że żona ma prawo do negatywnych emocji a on w tym samym momencie jest wstanie wybrać spokój i uśmiech. Pozwoliło mu to na częstsze przytulanie żony w chwilach jej wybuchu, dzięki czemu bardziej się do siebie zbliżyli. Wszystko przez to, że przestał być jej niewolnikiem (no dobra, niewolnikiem jej nastrojów) i potrafił wybrać inne emocje.
Czy naprawdę jesteśmy w stanie tak łatwo oddawać władzę nad nami innym ludziom? Okazuje się, że tak i jest to tak powszechne, że mało komu wydaje się to nienaturalne. Jak często roszczeniowy klient jest w stanie wytrącić nas z równowagi? Ile razy pozwalamy, by czyjeś zachowanie lub humor wzięły nasze emocje w posiadanie?
Przestrzeń między bodźcem z rzeczywistości a nasza reakcja na ten bodziec to sfera, w której rodzi się nasza wolność. Nawet jeśli ta przestrzeń buduje się latami na skutek regularnych ćwiczeń medytacyjnych, to i tak warto skorzystać.